Prof. Jadwiga Staniszkis R.I.P

W związku z wczorajszą śmiercią prof. Jadwigi Staniszkis, w internecie rozpoczął się wysyp wspomnień i kondolencji. Postanowiłem więc także dorzucić dwa osobiste wątki, które wzmocnią barwny obraz tej niewątpliwie wybitnej, ale i trochę ekscentrycznej, a na pewno ekspresyjnej postaci. Oba wiążą się z moją znajomością z Panią Profesor.

Pierwszy wątek dotyczy sposobu zawarcia znajomości. Otóż miało to miejsce w pierwszych latach XXI w. Opublikowałem w mediach artykuł, w którym zrównałem z ziemią ówczesne poglądy polityczne na problematykę stosunków polsko-niemieckich, w szczególności w aspekcie naszych zaszłości historycznych. Nie żałowałem krytyki szczególnie jednemu z tzw. autorytetów w tych kwestiach. Nazwisko pominę, bo już również nie żyje. A był to okres gorący w relacjach dwustronnych Polski i Niemiec. Tzw. wypędzeni podnosili roszczenia, a po stronie polskiej wróciła sprawa reparacji.

Po kilku dniach od publikacji, wieczorem, dzwoni do mnie kolega, dr Krzysztof Rak, i przejęty informuje, że w TVN 24 prof. Staniszkis mocno mnie krytykuje. Po czym nalega, bym szybko zaczął oglądać ten program. Włączam telewizor i faktycznie – jest ostra krytyka, Profesor Staniszkis nie żałuje sobie, podnosząc także argumenty ad personam dotyczące moich kwalifikacji do zajmowania się tą problematyką. Cóż było robić. Jako młody naukowiec za bardzo nie mogłem wdawać się w awanturę z szanowaną Profesor. Zebrałem więc kilka swoich kluczowych publikacji dotyczących tej tematyki, zapakowałem i wysłałem z grzecznym listem sugerującym zapoznanie się z dorobkiem przed krytyką odnoszącą się do rzekomego braku dorobku w tym zakresie. I jakież było moje zdziwienie, kiedy po upływie kilku tygodni odebrałem telefon z zaproszeniem na spotkanie. Od tego czasu krzywa wzajemnej sympatii rosła, a wypowiedzi na mój temat były tylko pozytywne. Pani Profesor zgodziła się też na udział w Radzie Naukowej założonego przeze mnie na UKSW czasopisma naukowego. I z tym wzrostem sympatii wiąże się drugi wątek.

Otóż w 2007 r., po konferencji negocjacyjnej w sprawie traktatu z Lizbony, w której wziął udział osobiście Prezydent Lech Kaczyński, gdzie rzekomo udało nam się uratować tzw. kompromis z Joaniny, odbyła się naukowa konferencja w PISM. Jednym z prelegentów była Prof. Staniszkis. Na sali gościł osobiście Prezydent Lech Kaczyński i Premier Jarosław Kaczyński, a z nimi cała świta rządowa i partyjna. Siedziałem sobie z kolegą w środku tłumu słuchaczy. I nagle słyszę, jak Profesor Staniszkis krytykuje Prezydenta, zarzucając mu, że wziął na negocjacje słabych ekspertów, którzy nie byli w stanie dać mu merytorycznego wsparcia. I dochodzi do momentu, w którym otwartym tekstem mówi, że zamiast tej całej grupy powinien wziąć ze sobą profesora Mariusza Muszyńskiego. Sala zamarła. Lech Kaczyński siedząc w pierwszym rzędzie odwrócił się do tyłu i popatrzył na mnie. Za nim odwrócił się Jarosław Kaczyński. A po nim cała sala. Trwało to kilka sekund, ale czując te wszystkie oczy nie wiedziałem co zrobić? Wstać i się ukłonić, czy schować pod krzesło? Tylko Profesor Staniszkis niewzruszenie kontynuowała występ. Kiedy sytuacja wróciła do normy, siedzący obok kolega – ten sam dr Krzysztof Rak – pochylił się i szepnął mi do ucha – “to teraz masz już w Pisowców przejeb.ne”.

Na tym skończę wspomnienia. Na szczęście nie było tak źle. A z roboty w Ministerstwie Spraw Zagranicznych wyrzucił mnie dopiero min. Radosław Sikorski, kiedy do władzy doszedł rząd PO-PSL.