Małpa z brzytwą
Uchwała Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych SN z 24 września 2025 r. uznająca orzeczenia Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN za nieistniejące nie jest żadnym przykładem transpozycji orzecznictwa europejskiego. To zbiór bzdur i manipulacji skutkujący destrukcją państwa. Zresztą taki sam jak gloryfikujące ją publiczne wywody autorytetów prawniczych mocno pachnących naftaliną.
Swój wywód w tym temacie zacznę od usprawiedliwienia się. Otóż piszę ten tekst mając duży emocjonalny dylemat. Kilkakrotnie obiecywałem sobie, że nie będę już bronił IKNiSP SN. Jako strukturalny element konstytucyjnego organu państwa, Izba ta ma mnóstwo narzędzi, by uniemożliwić grupce innych sędziów SN nie tylko bezprawne ataki na siebie, a przede wszystkim przerwać będące ich efektem niszczenie polskiego wymiaru sprawiedliwości. A do tego prowadzi wykorzystywanie przez tzw. stare Izby SN orzecznictwa międzynarodowego wbrew roli, jaką przypisuje temu orzecznictwu prawo międzynarodowe i przyznaje mu Konstytucja RP. Fakt, że sędziowie zasiadający w IKNiSP SN pochowali się w mysich dziurach, nie bronią ani państwa, ani siebie, każe poważnie zastanawiać się nad sensem orędowania za nimi. Nie zachęca do tego również fakt, że w czasach, kiedy nie formalizm, a wola organu decyduje o tym, co jest prawem, tak kompromitująca merytorycznie i jawnie antykonstytucyjna uchwała została wpisana do księgi zasad prawnych. I pogłębia bałagan. Wypada wręcz spytać publicznie jak to możliwe?
Piszę dziś jednak o tej sprawie z dwóch powodów. Po pierwsze, jestem świadomy, że trzeba ujawniać każde szkodliwe bzdury i bronić państwa. Po drugie, ponieważ w mediach pojawiła się kolejna pseudoopinia, przedstawiająca uchwałę z 24 września 2025 r. jako „doskonały przykład transpozycji orzecznictwa europejskiego”. A jej Autor, zresztą znany prawnik, swymi dość nienachalnie mądrymi wywodami idealnie wstrzelił się w refleksyjny moment w moim życiu. Otóż od pewnego czasu zastanawiam się, czy wiek ma wpływ na oceny rzeczywistości? Pewnie tak, tylko jaki? Czy wraz z przybywającymi mi, kolejnymi latami, stoczę się do poziomu prawniczego kretynizmu, jaki obserwujemy od w Polsce od wyborów 2023 r., tak na poziomie stanowienia i stosowania prawa, jak i w nauce czy dydaktyce prawniczej. A zjawisko to jest w Polsce coraz bardziej powszechne. Skoro więc osiągnąłem już wiek nazywany senioralnym, zacząłem poważnie się tego bać. Nie chciałbym schodzić ze sceny zostawiając na koniec za sobą stertę głupawych wywodów, jak całkiem duża grupa kolegów po fachu.
Tym samym występując w obronie prawdy, bronię dziś także grona osób, których bronić już mi się za bardzo nie chce. Taki side effect.
Na początku swej wypowiedzi skonstatuję, że orzecznictwo międzynarodowe nie podlega żadnej sądowej transpozycji. Przynajmniej w Polsce. U nas jest ono przez państwo i jego organy (czasem także sądy) wykonywane. Ale taki organ (sąd) nie działa w próżni. Wykonanie wyroku wymaga działania na podstawie istniejących przepisów prawa i w ich granicach (art. 7 Konstytucji). Organy krajowe nie są władne wyzwolić się z konstytucyjnego systemu kompetencji i podległości prawu powołując się po prostu na rozstrzygnięcie jakiegoś międzynarodowego trybunału. Takie działanie jest jawnym naruszeniem konstytucyjnej zasady rządów prawa i zasady legalizmu. Jeżeli w systemie prawa krajowego brakuje stosownych przepisów kompetencyjnych, wyrok międzynarodowy nie może być wykonany do chwili ich ustanowienia. Państwo popada w stan odpowiedzialności międzynarodowej i w nim pozostaje. Sąd nie może po prostu sam stworzyć sobie niepisanych kompetencji bo jakiś trybunał międzynarodowy mu na to pozwala. To prowadzi do prakseologicznej sprzeczności prawa stosowanego w Polsce. A przypomnę, że sądy w Polsce na podstawie wyroków trybunałów międzynarodowych mogą jedynie wznawiać indywidualne postępowania. Tak jak to robi Izba Pracy, funkcjonować nie można.
Ponadto wszelkie działania organów państwa są możliwe pod warunkiem, że ich końcowy efekt jest zgodny z Konstytucją. Inaczej ich aktywność wymagałaby wcześniejszej zmiany Konstytucji. Jest to ważne w szczególności jeśli skutkiem tego działania miałaby być wymuszona orzeczeniem międzynarodowym zmiana ustawodawstwa prowadząca w finale do stworzenia przepisów sprzecznych z Konstytucją, albo faktyczna ingerencja w strukturę konstytucyjnej równowagi władzy.
Dlatego może wszyscy mądrale broniący tej uchwały SN z 24 września 2025 r. pokażą, gdzie jakakolwiek Izba SN ma podstawę kompetencyjną do delegalizacji innej Izby SN, albo prawo do kreowania w uchwale i to wbrew obowiązującym ustawom abstrakcyjnych kompetencji sądów powszechnych do rozpatrywania określonej kategorii spraw (tu: rozpatrywania skargi nadzwyczajnej) i jak to się ma do Konstytucji? I co, jaką podstawę prawną będzie podawał sąd powszechny przyjmując skargi nadzwyczajne?
Ja oczywiście wiem co będą próbowali nam tu wciskać. Że swoje kompetencje Izba Pracy i Ubezpieczeń Społecznych SN wywodzi a art. 19 TUE, zgodnie z orzecznictwem TSUE, które ją do tego upoważnia. I z zasady pierwszeństwa prawa unijnego, które ma priorytet także przed prawem krajowym, włącznie z konstytucjami państw członkowskich. Taki ogólnikowy bełkot. Dużo skomplikowanych słów, a żadnej treści.
I to jest tak samo głupie, jak groźne. Zobacz Drogi Czytelniku, co TSUE i nasze pseudoautorytety wyprawiają. Art. 19 TUE jest normą kompetencyjną. Nakazuje państwu „zapewnienie skutecznej ochrony sądowej w dziedzinach objętych prawem Unii”. Tym samym jest adresowany do krajowego ustawodawcy. Powtórzę – ustawodawcy. I z tego zdania TSUE wymyśla, a Izba Pracy SN wyciąga dla siebie kompetencje wbrew konstytucyjnemu trójpodziałowi władzy. Przejmuje przecież uprawnienia należące wg Konstytucji do Sejmu, a może nawet do ustrojodawcy.
W ten sposób unijna koncepcja bezpośredniego stosowania przepisów prawa UE i prawotwórcza interpretacja rozwalają nam Konstytucję. I to rękoma krajowych przeciwników Konstytucji. Bo zwolennicy bezwzględnego pierwszeństwa prawa UE, także nad Konstytucją, takim przeciwnikami Konstytucji są, skoro nie uznają jej art. 8.
A przecież to Konstytucja a nie TSUE tworzy ustrój Rzeczypospolitej Polskiej. Opiera go na podziale i równowadze władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Oznacza to, że odrębne władze stanowią prawo, odrębne kierują bieżącym funkcjonowaniem państwa, a odrębne orzekają w sprawach cywilnych, karnych, administracyjnych i konstytucyjnych. Żaden z tych organów nie zajmuje w stosunku do pozostałych pozycji zwierzchniej. Organy te działają na podstawie prawa i nie mogą się wzajemnie zastępować lub wyręczać, tak na poziomie poszczególnych segmentów władzy, jak i wewnątrz nich. Inaczej stanowiłoby to naruszenie art. 10 Konstytucji.
Co robi Izba Pracy? Podpierając się prawem Unii łamie art. 10, przez co niszczy fundament demokratycznego państwa. Przecież nawet jeśli TSUE otwiera przed organami państwa nowe perspektywy kompetencyjne, to ich obowiązkiem jest zachowanie wstrzemięźliwości i wyważenie wszystkich systemowych ograniczeń. Obowiązkiem jest też równowaga w działaniu, a nie funkcjonowanie na zasadzie małpy z brzytwą.
Zresztą przypomnę wszystkim naszym sędziom, że każdy trybunał międzynarodowy jest w pierwszym rzędzie organem stosowania prawa, ewentualnie interpretacji norm. Nie tworzy swym orzecznictwem norm prawnych wiążących państwa, ponieważ jest umiejscowiony poza państwowym systemem władzy, w tym poza systemem tworzenia prawa i wiązania się przez państwo prawem międzynarodowym. Potwierdzenie tego znajdujemy nawet w orzecznictwie międzynarodowym.
Oczywiście trybunały próbują się rozpychać. Zamieniają interpretację w bezprawne prawotwórstwo. Chcą zastępować państwa w procesie zmian traktatów, czego sędziowie TSUE nawet już nie kryją. Ale każdy polski sędzia jako członek organu państwa powinien powiedzieć stop takiej aktywności, która de facto zastępuje zmiany traktatowe, bo w ten sposób podważa suwerenność i państwowość Polski. A jednak część polskich sędziów albo tego nie widzi, co pokazuje braki w wykształceniu, albo jest po prostu wyprana z poczucia związków z państwem. A przecież składali przysięgę wiernej służby Polsce. I zgodnie z nią są strażnikami systemu prawa krajowego, jego immanentnym elementem. Mają go bronić, a nie przyczyniać się do jego dekonstrukcji.
Zauważmy zresztą, jak Unia to robi. TSUE rzadko ingeruje wprost. On otwiera tylko nowe perspektywy i tworzy nowe narzędzia dla krajowych organów. W ten sposób polski wymiar sprawiedliwości rozmontowują sami polscy sędziowie. I każą się przy tym nazywać sędziami europejskimi. W główkach się poprzewracało?
A już największą bzdurą w ich wykonaniu jest twierdzenie, że efektem orzecznictwa TSUE jest generalne pozbawienie IKNiSP SN statusu sądu. Bo przecież nie można być niezależnym sędzią w sprawach krajowych, jeśli jest się uznanym za pozbawionego tej niezależności w sprawach z pierwiastkiem unijnym. To śmieszne manipulacje pseudointelektualne, obliczone na brak znajomości prawa szerszego grona ich odbiorców. Prawo TSUE do oceny, jaki organ jest, a jaki nie jest sądem, pozostaje ograniczone kontekstem funkcjonalnym – dotyczy wyłącznie dziedzin objętych prawem UE. Każda próba uniwersalizacji tego to dowód na działanie ultra vires. Tak TSUE, jak i każdego polskiego organu. Prawo jest zbudowane na zasadzie formalizmu a nie chciejstwie i sofistyce grupy kosmopolitów.
Z tymi sędziami europejskimi to zresztą kolejny propagandowy eufemizm, czy łatanie sędziowskich kompleksów. Nie ma sędziów europejskich, tak samo jak nie ma unijnego wymiaru sprawiedliwości, choć ciągle o nim słyszymy. Jest jedynie traktatowa „przestrzeń” bezpieczeństwa, wolności i sprawiedliwości, która też z tymi wielkimi słowami w rzeczywistości nie ma za dużo wspólnego. Jest współpraca krajowych wymiarów sprawiedliwości w sprawach karnych, czy współpraca sadowa w sprawach cywilnych. A wszyscy sędziowie w Polsce są sędziami krajowymi. Owszem, czasem orzekają w sprawach opartych o prawo unijne. Ale prawo unijne to prawo obce, tak samo jak prawo chilijskie czy wietnamskie. Przecież powstaje poza polskim systemem legislacji. Z udziałem obcych państw i funkcjonariuszy międzynarodowych. A co gorsza lobbystów. I nawet na poziomie traktatowym, który konstytucja próbuje adoptować, nie jest polskie bo tylko powszechnie obowiązujące. Nie powstaje w procesie legislacji ale międzynarodowych negocjacji. Państwo się nim wiąże, więc jest legalne. Ale już nie jest demokratycznie legitymizowane. Nawet ratyfikacja traktatów za zgodą Sejmu tej legitymizacji nie daje, bo to tylko czynność proceduralna i techniczna. Na treść takiego prawa Sejm nie ma żadnego wpływu. Może tylko dać zgodę na ratyfikację lub nie dać.
A sędziowie krajowi orzekają na podstawie prawa unijnego tylko dlatego, że Konstytucja i traktaty integracyjne przyjęte w oparciu o Konstytucję na to pozwalają. Ale to ciągle w Konstytucji jest pierwotnym źródłem sędziowskiej władzy. Odcinając się od Konstytucji, sędziowie tracą także uprawnienia orzecznicze wywodzone z traktatów. A skoro Konstytucja tworzy sędziowskie uprawnienia to również tylko z poziomu Konstytucji można sędziów pozbawić ich sędziowskiego statusu, a sąd atrybutu sądu. Przynajmniej w ujęciu generalnym. A nie przez jakieś mniej lub bardziej kretyńskie orzecznictwo międzynarodowe. Tym bardziej, że orzecznictwo to tworzą osoby, które same nie posiadają atrybutu sędziowskiej niezawisłości, a nawet niezależności. Przypominam uprzejmie, że od tzw. „sędziów TSUE” wymaga się bycia niezależnym prawnikiem na poziomie kandydowania. Po wyborze, zresztą przeprowadzonym w procedurze najbardziej politycznej z możliwych, te oczekiwania znikają. A niezależny kandydat zamienia się politycznego funkcjonariusza międzynarodowego. Przypadek czy kształtowanie ludzkiego narzędzia?