Bunt nieuków
Zarzut, że IKNiSP SN, że nie jest sądem, znów wrócił. I stał się narzędziem do podważania wyniku wyborów prezydenckich. Słyszymy go z ust wielu zwolenników przegranego kandydata, tak polityków, z premierem na czele, jak też znanych prawników – adwokatów, czy sędziów. Ostatnio pojawiła się ona w wystąpieniach grupy sędziów SN i byłych prezesów TK.
Podnoszący ten zarzut robią to wbrew obowiązującemu prawu – jednoznacznym zapisom obowiązującej ciągle ustawy o SN. A ta ustawa definiuje Izbę jako część organizacyjną konstytucyjnego organu państwa jakim jest SN. Argumentem podnoszonym przez krytyków jest orzecznictwo trybunałów międzynarodowych, podważających status tej Izby w świetle art. 6 EKPC i art. 19 TSUE. Skala absurdu sięgnęła takich rozmiarów, że czas zacząć się poważnie zastanawiać, co ludzie z takim brakami wiedzy robią na tak odpowiedzialnych stanowiskach?
Dla prawnika błędność tej tezy jest po prostu oczywista. W efekcie należałoby uznać, że prawnicy, którzy ją głoszą, celowo niszczą państwo. Wiedza nt. relacji prawa międzynarodowego i prawa krajowego, w tym skutków orzeczeń trybunałów międzynarodowych, to na wydziałach prawa materia II roku studiów. Nie możliwe, by prominentni prawnicy jej nie posiadali.
Jako że z natury jestem człowiekiem myślącym o innych pozytywnie, staram się te osoby usprawiedliwić. Może zarzuty działań antypaństwowych są chybione. Może to faktycznie zwykłe nieuctwo. Większość tych ludzi, jeśli nie wszyscy, kończyli studia w innej rzeczywistość. I pod rządami Konstytucji PRL. W tamtych czasach nie było takich problemów, a więc też nie uczono o tym. Większość z nich całe życie zajmowała się także innymi dziedzinami prawa, głownie karnym czy cywilnym. I bez tej wiedzy funkcjonowali i dorobili się swoich tytułów naukowych i zawodowych. Przestali się też uczyć. Dziś trwają tak, wynurzając się czasem ze swymi absurdami, przekonani że mądrze mówią.
A obecnie to istotny problem. Trybunały międzynarodowe są instytucją mocno zakorzenioną w naszej rzeczywistości. Ich znaczenie dla życia państw i obywateli znacząco wzrosło. Nie pełnią już one jedynie roli arbitra rozwiązującego konkretne spory, ale swoim orzecznictwem znacząco rozwijają prawo międzynarodowe, jak i wpływają na prawo krajowe. A w ten sposób na życie jednostek.
Dla demokracji i praworządności nowa rola trybunałów międzynarodowych tworzy dwa problemy. Po pierwsze, władztwo trybunalskie jest konkurencyjne dla krajowej władzy sądowniczej, bo trybunały, choć z ograniczonej perspektywy, są w stanie dokonać weryfikacji jej działania. Po drugie, władztwo trybunalskie jest konkurencyjne dla krajowej legislatywy, bo poprzez orzeczenia dochodzi do wymuszania na państwie systemowych zmian legislacyjnych.
Ten ostatni przypadek jest szczególnie bolesny. To jednak władza ustawodawcza (prawodawcza) jest emanacją narodu. Realizuje ideę prawa do samostanowienia. Natomiast trybunały międzynarodowe to twory sztuczne. Ich członków, nazywanych dla stworzenia pozorów sędziami, powołują przedstawiciele rządów czyli władzy wykonawczej, przez co trybunalskie orzecznictwo jest oderwane od demokratycznej legitymizacji. Tacy sędziowie nie mają też atrybutu niezawisłości, a sam trybunał orzeka nie wiadomo w czyim imieniu. Dla politycznych celów mówi się, że realizuje on tzw. „sprawiedliwość międzynarodową”.
Innymi słowy, pozycja i status trybunałów nie odpowiadają rzeczywistemu zakresowi trybunalskich kompetencji. Ich orzeczenia weryfikują działania władzy państwowej, czyli ingerują w to co górnolotnie nazywamy państwową suwerennością. Stąd ciągle, co do zasady, państwa budują bariery osłabiające skutki orzecznictwa trybunalskiego. W efekcie takie orzeczenia nie są elementem krajowego obrotu prawnego i nie wywierają w krajowym systemie prawa bezpośrednio żadnych skutków prawnych. Przynajmniej w kluczowych obszarach funkcjonowania państwa. Doskonale pokazują to nam art. 280 w zw. z art. 299 TFUE i art. 46 EKPC.
W efekcie wykonywanie orzeczeń trybunałów międzynarodowych odbywa się poprzez działanie stosownych organów państwa, na podstawie ich krajowych (konstytucyjnych) kompetencji. To gwarantuje państwu wpływ na sposób wykonania i określenie granic podporządkowania. I słusznie. Kto przy zdrowych zmysłach wyobraża sobie, że parlament przyjmuje ustawę, a jakiś trybunał w kilkuosobowym składzie wyrokiem taką ustawę zmienia? Prawniczy kretynizm. A tylko w ten sposób da się uzasadnić tezę o tym, że IKNiSP SN nie jest sądem, skoro jako sąd jest wskazana w ustawie o SN. Do czasu wykonania wszystko w prawie krajowym jest legalne i obowiązujące. Po prostu mamy różnicę w stanie prawnym określonym prawem międzynarodowym i stanie prawnym krajowym. Taka prawna schizofrenia. Jedyną konsekwencją niewykonania tych wyroków jest potencjalna odpowiedzialność międzynarodowa państwa. Z tym da się żyć. Szczególnie kiedy trudno ją wyegzekwować.
Jeśli chodzi o kwestię dotyczącą podważania przez TSUE i ETPC statusu IKNiSP SN i części sędziów sprawa jest oczywista. Nikt nie przeczy istnieniu takich wyroków. I niezależnie od odpowiedzi na pytanie, czy te trybunały nie przekroczyły kompetencji orzekając w tej kwestii, należy jasno podkreślić, że dopóki nie zostaną one wykonane przez właściwe organy krajowe, wyroki te nie mają wpływu na krajową rzeczywistość prawną. Tak więc IKNiSP SN jest sądem, a sędziowie są sędziami.
Jednak jest jeszcze drugi kontekst tej sprawy. To konieczność wykonania tych wyroków zgodnie z polskim prawem, w tym konstytucją. Tu nie ma wolnej amerykanki. Nakazany przez trybunały efekt musi mieścić się w ramach krajowego ordre public. A rządzący proponują nam rozwiązanie w drodze ustawy. Nie jest więc dziwne, że nie znajdują aprobaty Prezydenta. Przecież zgodnie z Konstytucją sędziego powołuje Prezydent RP. Próba regulacja tego na poziomie ustawy, i to niezależnie od tego, czy nastąpi to ex lege, czy też ustawa ustanowi jakiś organ weryfikujący, oznaczać będzie naruszenie konstytucyjnego trójpodziału władzy. Ingerencję w konstytucyjne uprawnienia Prezydenta. Aż się nie chce wierzyć, że rządzący i ich prawnicy tego nie rozumieją.
Pytanie dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest prosta. Trybunały uderzyły w materię konstytucyjną. Sprawdzają jak daleko mogą się posunąć w ingerencji w suwerenność Polski. A rządzą nami kolonialne umysły. Więc ustępują bez względu na cenę.
Co więcej, rządzący wcale nie chcą załatwić problemu. Po prostu chcą zrobić krzywdę ludziom, którzy ośmielili się przed laty sięgnąć po szansę zostania sędzią w nowej legalnej przecież procedurze. Stąd pomysły na weryfikacje prowadzące do zawodowej deprecjacji. A że przy okazji zachwieje to wymiarem sprawiedliwości i narazi na problemy miliony obywateli, rządzących nie obchodzi. Choć rozwiązanie problemu jest naprawdę proste. Wystarczy trochę wiedzy, odważnego suwerennego myślenia i dobrych chęci.
Żelazna zasada logiki mówi – jeżeli się na czymś nie znasz, to się nie wypowiadaj. Grupa prawników w Polsce, w tym ci, którzy z racji funkcji powinni wyróżniać się wiedzą prawniczą, z uporem wrzuca w przestrzeń publiczną prawnicze kretynizmy. Podpisuje apele i odezwy, a nawet (o zgrozo) opiera na tym swoje orzecznictwo. Brak wiedzy ich tu jednak nie usprawiedliwia. Powinni się douczyć albo milczeć. Bo naprawdę psują państwo.